Tytuł: The Final Frontier
Wykonawca: Iron Maiden
Ilość utworów: 10
Gatunek: heavy metal
Członkowie: Steve Harris, Paul Day, Ron Matthews, Terry Rance, Dave Sullivan, Bruce Dickinson
Cóż, Iron Maiden towarzyszy mi od moich najmłodszych lat i postanowiłam wgłębić się trochę w ich twóczość. Do tego celu wybrałam ich najnowszą płytę z 2010 roku, którą od dnia premiery posiadam w domu. Pewnie nie byłabym zainteresowana zespołem, gdyby nie jeden z największych fanów Maidensów, czyli mój tato ;) Do recenzji przyczynił się fakt bliskiego koncertu grupy w Warszawie na Sonisphere Festival, bodajże 10 czerwca. Mam nadzieję, że mnie tam również nie zabraknie.
1. Satellite 15… the Final Frontier - pierwszy utwór z najnowszej płyty tego zespołu świetnie się nadaje na rozpoczęcie koncertu. Od razu trzeba rzec, że piosenka jest podzielona na dwie, odrębne części. Początkowo mamy piękne wejście, w miarę spokojne dźwięki – oczekiwanie. Dopiero później słyszymy typowe, maidenowskie dźwięki, które w ogóle zdają się nie łączyć z pierwszą części. Spoglądając na książeczkę dołączoną do płyty, czytam, że tekst napisał Smith i Harris, co raczej mnie nie dziwi, bo słowa są dosyć niekonwencjonalne. Jeden z moich ulubionych kawałków z tej płyty.
2. El Dorado – tytułowa piosenka najnowszej trasy Ironów. Jako, iż jestem żelazną, Musową fanką, pierwsze dźwięki w głupi sposób skojarzyły mi się z metalową, ostrzejszą wersją Knight of Cydonii. Utworek poprawny, ze wściekłym głosem Dickinsona.
3. Mother of Mercy – hmm… przyznam, że w tym utworze nie ma zbytnio, co opisywać. Jest taki… niewymagający pod względem melodii. Jeżeli by rozpatrywać kwestię tekstu, jak zwykle jest to sama poezja, i z każdym wersem nabieram większego szacunku dla Harrisa, ale nie zachwyca, ani się nie wyróżnia na tle pozostałych.
4. Coming Home – ahh, refren, solówka, cudo <3 I tyle.
5. The Alchemist – Uwielbiam, kiedy w utworach jest miejsce dla solówek, bo wręcz kocham je, I właśnie w tym kawałku można usłyszeć świetne, gitarowe riffy.
6. Isle of Avalon – świetny, wybitny utwór. Co prawda bardzo długaśny, ale melodia, głos Bruce’a i przecudny tekst tworzą uroczą całość. Kawałek zaliczam do tych porywających, przy których mam ochotę skakać i zdradzić Muse.
7. Starblind – Iron Maiden nigdy nie tworzyło pod publikę. To widać po tym utworze, który jest sam w sobie niezwykły. Słucham i czuję w sobie tę poezję, liryczność utworu przy mocnych dźwiękach perkusji i gitar elektrycznych. Ujmujący kawałek.
8. The Talisman – przepiękna melodia, przepiękne słowa, przepiękna całość! Zdecydowanie najlepszy utwór na całej płycie i każdy koneser mocniejszych dźwięków musi koniecznie poznać to cudo.
9. The man who would be king – sam tytuł już intryguje: “mężczyzna, który chce być królem”. Myślę, że świetnie pasuje to stylu utworu, który jest śpiewaną opowieścią, czujemy, jakby Dickinson wcielał się w rolę bajarza, który ma po prostu mocniejszy głos. Podoba mi się pomysł, kolejna ambitna praca.
10. When the wild wind blows – najlepszy utwór na równi z The Talisman. Co prawda utwór bardzo długi – prawie jedenaście minut, ale za to naprawdę niezwykły, a słowa prawie wprawiają w wzruszenie.
Reasumując, nie bez powodu Iron Maiden nazywani są jednym z najwybitniejszych zespołów heavy-metalowych, i nie bez powodu mają miliony fanów. Ja ich fanką jeszcze się nazwać nie mogę, ale mam do nich wielki szacunek, dużo większy niż do Muse. Iron Maiden przez niemal trzy dekady ciągle dają o sobie znać i to świadczy o ich miłości do muzyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz