Tytuł płyty: Octavarium
Wykonawca: Dream Theater
Ilość utworów: 8
Gatunek: metal progresywny
Członkowie: James LaBrie, John Myung, John Petrucci, Jordan Rudess, Mike Mangini
Jak zwykle, buszując pośród "świętej kolekcji taty", jak ja to nazywam, odkryłam jedną, zakurzoną płytę, która od razu przykuła moją uwagę. Znana okładka, nazwa, którą kojarzę. Dream Theater. Kilka razy zespół ten obił się o moje uszy, ale praktycznie znałam tylko jedną, dwie, piosenki. Teraz myślę, że to wstyd nie wgłębić się w dyskografię tak fantastycznego zespołu.
Sama nazwa rock lub metal progresywny mówi mi, że ta muzyka będzie ciekawa. Muszę przyznać, że akurat ten odłam muzyki mi jak najbardziej pasuje. Nie mogę traktować tej płyty, jak zbioru odrębnych od siebie piosenek. Ten krążek to jedna, wielka całość - piosenki się ze sobą łączą brzmieniowo i nastrojowo. Jedna wolna piosenka i siedem żywiołowych - wydaje się za proste, prawda? Prawda, bo dla wielu słuchaczy osiem piosenek to za mało na prawdziwą płytę. Ale co, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jedna piosenka trwa aż dwadzieścia cztery minuty? To po prostu niesamowite. Zanim popełniłabym jakąś gafę, chciałam dowiedzieć się trochę o zespole i co najważniejsze, tej płycie. Okazało się, że fani mają różne zdania na jej temat i trwa dyskusja o znaczeniu nazwy i "inności". Nie mogę stwierdzić, w jakim stopniu Octavarium różni się od pozostałej twórczości zespołu, ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła dłużej wywodzić się na ten temat.
Ostatnio bardzo sobie cenię "muzykę bez słów". Dlatego bardzo mi się spodobało, że w Dream Theater śpiew i słowa są tylko tłem, a sama melodia zajmuje na tej płycie najwięcej miejsca. Czas wyróżnić utwory, które mnie najbardziej ujęły i skupiły na sobie moją uwagę. Zaczynając od początku - pierwszy utwór pod nazwą The Root of all Evil podzielony na dwie części VI. Ready, VII Remove. Ładny wstęp na początek płyty, od razu wiemy, że możemy się spodziewać czegoś naprawdę dobrego i po prostu trzyma w napięciu. Potem mamy wolny utwór i resztę w stylu pierwszego numeru. Zatrzymujemy się dopiero nad szóstym utwórem pt. Never Enough. Słyszałam go już wcześniej i zaczynają się spekulacje odnośnie starego Muse. Cały utwór jest bardzo podobny do kawałków Muse w stylu Bliss lub New Born. Charakterystyczny początkowy bas, riffy, a nawet przerobiony głos wokalisty nieodparcie kojarzy się z Bellamym. Niestety, nie dowiemy się, czy była to inspiracja, czy przypadkowe podobieństwo. Mimo wszystko Never Enough to jedna z lepszych piosenek. No i chyba czas na moje ulubione "perełki". Siódme Sacrifices Sons kojarzy mi się albo z początkiem horroru, albo z powieścią fantazy. Wiem, że porównania nie mają sensu, jednak te skojarzenia spowodowały sympatię do tego długiego, dziesięciominutowego utworu. Na koniec Dream Theater pozostawiają istne arcydzieło, dwudziestocztero-minutowe. Ósme Octavarium jest podzielone na pięć, odrębnych części. Sama, płynąca poezja. To trzeba usłyszeć, uwierzcie, że nie zmarnujecie swoich dwudziestu czterech minut życia.
Pierwsze podejście Dream Theater uważam za udane. Cieszę się, że taki świetny zespół udało mi się wygrzebać w starej kolekcji taty. Polecam.