tag:blogger.com,1999:blog-57241684000107810172024-02-06T22:29:13.924-08:00Zdaniem nastoletniego krytyka...soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.comBlogger11125tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-68484801215451438052011-09-17T03:59:00.000-07:002011-09-17T04:57:06.074-07:00Dream Theater - "Octavarium"<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3CbRerJBCl-yylUkNmpWMwdcBwixv8buMYUA_U5CBwvia-97PL5fZLf_ak7mGKtjyxUDvgRbxh4feS43X2RNn16jv7G-Sri9CANxPEc6DRmvyhyphenhyphenDn6sZq9gixCbcwV8fIteymeJjcrAo/s1600/280__dream_theater_octavarium.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" rba="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3CbRerJBCl-yylUkNmpWMwdcBwixv8buMYUA_U5CBwvia-97PL5fZLf_ak7mGKtjyxUDvgRbxh4feS43X2RNn16jv7G-Sri9CANxPEc6DRmvyhyphenhyphenDn6sZq9gixCbcwV8fIteymeJjcrAo/s200/280__dream_theater_octavarium.jpg" width="200" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Tytuł płyty: </strong>Octavarium</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Wykonawca: </strong>Dream Theater</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Ilość utworów: </strong>8</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Gatunek: </strong>metal progresywny</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Członkowie: </strong>James LaBrie, John Myung, John Petrucci, Jordan Rudess, Mike Mangini</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Jak zwykle, buszując pośród "świętej kolekcji taty", jak ja to nazywam, odkryłam jedną, zakurzoną płytę, która od razu przykuła moją uwagę. Znana okładka, nazwa, którą kojarzę. Dream Theater. Kilka razy zespół ten obił się o moje uszy, ale praktycznie znałam tylko jedną, dwie, piosenki. Teraz myślę, że to wstyd nie wgłębić się w dyskografię tak fantastycznego zespołu. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Sama nazwa rock lub metal progresywny mówi mi, że ta muzyka będzie ciekawa. Muszę przyznać, że akurat ten odłam muzyki mi jak najbardziej pasuje. Nie mogę traktować tej płyty, jak zbioru odrębnych od siebie piosenek. Ten krążek to jedna, wielka całość - piosenki się ze sobą łączą brzmieniowo i nastrojowo. Jedna wolna piosenka i siedem żywiołowych - wydaje się za proste, prawda? Prawda, bo dla wielu słuchaczy osiem piosenek to za mało na prawdziwą płytę. Ale co, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jedna piosenka trwa aż dwadzieścia cztery minuty? To po prostu niesamowite. Zanim popełniłabym jakąś gafę, chciałam dowiedzieć się trochę o zespole i co najważniejsze, tej płycie. Okazało się, że fani mają różne zdania na jej temat i trwa dyskusja o znaczeniu nazwy i "inności". Nie mogę stwierdzić, w jakim stopniu <em>Octavarium </em>różni się od pozostałej twórczości zespołu, ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła dłużej wywodzić się na ten temat. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Ostatnio bardzo sobie cenię "muzykę bez słów". Dlatego bardzo mi się spodobało, że w Dream Theater śpiew i słowa są tylko tłem, a sama melodia zajmuje na tej płycie najwięcej miejsca. Czas wyróżnić utwory, które mnie najbardziej ujęły i skupiły na sobie moją uwagę. Zaczynając od początku - pierwszy utwór pod nazwą <em>The Root of all Evil </em>podzielony na dwie części <em>VI. Ready</em>, <em>VII Remove. </em>Ładny wstęp na początek płyty, od razu wiemy, że możemy się spodziewać czegoś naprawdę dobrego i po prostu trzyma w napięciu. Potem mamy wolny utwór i resztę w stylu pierwszego numeru. Zatrzymujemy się dopiero nad szóstym utwórem pt. <em>Never Enough</em>. Słyszałam go już wcześniej i zaczynają się spekulacje odnośnie starego Muse. Cały utwór jest bardzo podobny do kawałków Muse w stylu<em> Bliss </em>lub <em>New Born. </em>Charakterystyczny początkowy bas, riffy, a nawet przerobiony głos wokalisty nieodparcie kojarzy się z Bellamym. Niestety, nie dowiemy się, czy była to inspiracja, czy przypadkowe podobieństwo. Mimo wszystko <em>Never Enough </em>to jedna z lepszych piosenek. No i chyba czas na moje ulubione "perełki". Siódme <em>Sacrifices Sons </em>kojarzy mi się albo z początkiem horroru, albo z powieścią fantazy. Wiem, że porównania nie mają sensu, jednak te skojarzenia spowodowały sympatię do tego długiego, dziesięciominutowego utworu. Na koniec Dream Theater pozostawiają istne arcydzieło, dwudziestocztero-minutowe. Ósme <em>Octavarium </em>jest podzielone na pięć, odrębnych części. Sama, płynąca poezja. To trzeba usłyszeć, uwierzcie, że nie zmarnujecie swoich dwudziestu czterech minut życia. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Pierwsze podejście Dream Theater uważam za udane. Cieszę się, że taki świetny zespół udało mi się wygrzebać w starej kolekcji taty. Polecam. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><em> </em></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><em> </em></div><strong></strong>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-6682255757287990592011-05-06T13:24:00.000-07:002011-05-06T13:24:55.581-07:00"Sala Samobójców" Jan Komasa<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY3KBp-JuS9gnigsoNutvW7VIQO8j_f-qWPYhYMR_AIiq61zpm0HkiZeG2dAOUdKzVWPCZ-3XVKlmIwALtg05mAmjuvzSY3jHV5QqKNFppltROPAcSP0WXtTjg-UhBlbCibHl5ppnQWcg/s1600/sala_samobojcow.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" j8="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY3KBp-JuS9gnigsoNutvW7VIQO8j_f-qWPYhYMR_AIiq61zpm0HkiZeG2dAOUdKzVWPCZ-3XVKlmIwALtg05mAmjuvzSY3jHV5QqKNFppltROPAcSP0WXtTjg-UhBlbCibHl5ppnQWcg/s320/sala_samobojcow.jpg" width="226" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Minęło już trochę czasu, odkąd obejrzałam film pt."Sala Samobójców", ale nadal uważam, że jest to jeden z najlepszych ( jak nie najlepszy ) z polskich filmów, jakie oglądałam. Z pozoru prosta fabuła tworzy skomplikowaną ekranizację, świetnie oddającą klimat polskiej młodzieży. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Film opowiada o osiemnastoletnim chłopaku Dominiku, który należy do bogatej, dosyć wpływowej rodziny. Wraz z rodzicami chodził na poważne przedstawienia teatralnę, operę, czy bankiety. W szkole jest normalnym nastolatkiem, który niczym specjalnym się nie wyróżniał. Aż do studniówki, kiedy pewien niegroźny incydent zniszczył mu potem życie. Załamany chłopak szuka pocieszenia w internecie, a tam znajduje drogę już tylko do całkowitego upadku. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Najpierw zacznę o tym, co najbardziej mnie się spodobało, czyli muzyka. Jestem wdzięczna producentom filmu za skład muzyki, jaki stworzyli. Można tu usłyszeć debiutujące polskie zespoły, jak Wet Fingers, klasyki Billego Talenta lub nawet piosenki japońskie. Wszystko idealnie wpasowuje się w klimat historii. Trzeba też uszczególnić na świetną grę Jakuba Gierszała, który niezwykle naturalnie oddał charakter i emocje Dominika. Oglądając, naprawdę widziałam przed sobą polskiego nastolatka, a nie jedynie jego kopię. Myślę, że równie dobrze spisała się Agata Kulesza z Piotrem Pieczyńskim, którzy zagrali zdesperowanych rodziców chłopca. Nieco mniej mnie ujęła nie tyle gra, co postać Romy Gąsiorowskiej - Sylwii. Czegoś mi w niej brakowało, była taka pozbawiona emocji, ale może o to w tym chodziło? </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Jestem dumna, że efekty specjalne nie zniszczyły treści filmu, co się często zdarza ( jak to było w przypadku nieszczęsnego "2012" ). Reżyser wprawnie wplątywał wątki luźne, by zaraz zszokować widzów jedną, krótką sceną, których nie ma sensu opisywać. Scenariusz jest fenomenalny w odbiorze i bardzo płynny, co jest najważniejsze.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Oczywiście, to nie komedia. Nie ma co liczyć na jakieś sielankowe sceny z życia maturzystów. Tu naprawdę widać dramat - nie tylko chłopca, jak i jego otoczenia. To coś, w co nie chce nam się wierzyć. To coś, przez co zasyanawiamy się, czy Internet służy złu czy dobru. Jan Komasa stworzył innowacyjny film, dla polskiej filmomatografii. Oby takich dzieł było w polskim showbizie więcej, bo aż się chce drugi raz pójść do kina : )</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br />
</div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-64450512560957013362011-04-15T10:34:00.000-07:002011-04-15T10:34:49.778-07:00"Przepowiednia" Dean Koontz<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHB1UQnfWQVyZ9y3ly3Qb1H38HwuMHZdvgcQZ1DNE_mG5EvCprISn3c3TUq7wQkFY1W8viBvJ6rnZkakTh0BIVYKzN-cU1ABCKJnj7Eq4poGy8RiLtWBn14miPI0sh47-v-nxWHYhrygo/s1600/przepowiednia-b2480128.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHB1UQnfWQVyZ9y3ly3Qb1H38HwuMHZdvgcQZ1DNE_mG5EvCprISn3c3TUq7wQkFY1W8viBvJ6rnZkakTh0BIVYKzN-cU1ABCKJnj7Eq4poGy8RiLtWBn14miPI0sh47-v-nxWHYhrygo/s320/przepowiednia-b2480128.jpg" width="196" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Tytuł: </strong>Przepowiednia</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Oryginalny tytuł: </strong><em>Life Expectancy</em></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Autor: </strong>Dean Koontz</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Ilość stron: </strong>416</div><strong>Wydawnictwo: </strong>Albatros<br />
<br />
<div style="text-align: justify;"> Zacznę od tego, że uwielbiam wydawnictwo Albatros - nie dość, że ładna oprawa, to jeszcze świetne w treści książki. Jedną z nich jest właśnie powieść wspomnianego autora Deana Koontza. Na okładce pisze, że to główny rywal Stephena Kinga, i się z tym zgodzę, bo obaj panowie mają zbliżony do siebie styl pisania. Tyle, że Koontz bardziej "przyswajający". Trzeba wiedzieć, że autor ten jest bardzo szybkim i płodnym pisarzem - napisał baardzo wiele powieści, począwszy od <em>short fiction, </em>a skończywszy na <em>thillerach. </em></div><div style="text-align: justify;"> Przyznaję, że ta książka była moją pierwszą stycznością z tym autorem. I myślę, że to było dobre posunięcie, bo mam miłe zdanie o tym pisarzu. Jak zwykle należałoby zacząć od fabuły. Kilkadziesiąt lat temu pewien człowiek o imieniu Rudy Tock oczekuje w szpitalu na narodziny swego syna. W tym samym szpitalu, i w tym samym czasie umiera jego ojciec. Rudy, czuwając przy ojcu, dowiaduje się czegoś niecodziennego. W ostatnich chwilach swojego życia pan Tock przepowiada pięć mrocznych dat, przypisanych synowi Rudy'ego, Jamesowi, na którego wszyscy mówią Jimmy. W tym czasie na narodziny dziecka czeka również pewien klaun Bezzo. Kiedy umiera jego żona w czasie porodu, ogarnia go wściekłość i zabija lekarza prowadzącego wraz z pielęgniarką. Rudy ma wrażenie, że jeszcze się z nim spotka. I tak oto wraz z bohaterem Jimmym rozpoczynamy przygodę, którą wraz z nim przeżyjemy pięć, mrocznych, ciężkich dat. <br />
Najbardziej w książce spodobał mi się humor. Choć jest to thiller, to autor zawiera momenty zabawne, w których można się rozluźnić. Postacie, nawet te złe, niewątpliwie zdobywają sympatię czytelnika. Przyznaję, że były takie sceny, które umiały nawet wzruszać. Pan Koontz świetnie obmyślał cały przebieg akcji i to mnie się podobało. W sumie niewiele mogę tu jeszcze dodać, bo jest to w miarę prosta książka, a zakończenie nie jest wielce spektakularne. Mimo wszystko brawa dla autora, zachęca do sięgnięcia po następne dzieła. <br />
Tak więc, polecam, polecam. Jeżeli ktoś lubi błyskotliwe, pełne ciekawej akcji książki, to powinien zwrócić uwagę na tego autora. <br />
</div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-28082098445111008782011-03-31T10:17:00.000-07:002011-03-31T10:17:33.902-07:00"The Final Frontier" Iron Maiden<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYSdpxYImZCRZPunBaRUEMVUBWKuvNUs6ZpNMzBxW_a4MSBAX2oZPhb-IigIiIFsxVNkPMDKHWYMJz09kGUsuyGmlHBvLxSMMuyZU8ZDJYgpGeTWN0O5l5bmvkrmWsrKsG8N4VrP2j220/s1600/The-Final-Frontier-cover.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="199" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYSdpxYImZCRZPunBaRUEMVUBWKuvNUs6ZpNMzBxW_a4MSBAX2oZPhb-IigIiIFsxVNkPMDKHWYMJz09kGUsuyGmlHBvLxSMMuyZU8ZDJYgpGeTWN0O5l5bmvkrmWsrKsG8N4VrP2j220/s200/The-Final-Frontier-cover.jpg" width="200" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Tytuł: </strong>The Final Frontier</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Wykonawca: </strong>Iron Maiden</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Ilość utworów: </strong>10</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Gatunek: </strong>heavy metal</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Członkowie: </strong>Steve Harris, Paul Day, Ron Matthews, Terry Rance, Dave Sullivan, Bruce Dickinson</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"> Cóż, Iron Maiden towarzyszy mi od moich najmłodszych lat i postanowiłam wgłębić się trochę w ich twóczość. Do tego celu wybrałam ich najnowszą płytę z 2010 roku, którą od dnia premiery posiadam w domu. Pewnie nie byłabym zainteresowana zespołem, gdyby nie jeden z największych fanów Maidensów, czyli mój tato ;) Do recenzji przyczynił się fakt bliskiego koncertu grupy w Warszawie na Sonisphere Festival, bodajże 10 czerwca. Mam nadzieję, że mnie tam również nie zabraknie.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"> <strong>1. </strong><span style="font-family: Calibri;"><span><strong>Satellite 15… the Final Frontier<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>- </strong>pierwszy utwór z najnowszej płyty tego zespołu świetnie się nadaje na rozpoczęcie koncertu. Od razu trzeba rzec, że piosenka jest podzielona na dwie, odrębne części. Początkowo mamy piękne wejście, w miarę spokojne dźwięki – oczekiwanie. Dopiero później słyszymy typowe, maidenowskie dźwięki, które w ogóle zdają się nie łączyć z pierwszą części. Spoglądając na książeczkę dołączoną do płyty, czytam, że tekst napisał Smith i Harris, co raczej mnie nie dziwi, bo słowa są dosyć niekonwencjonalne. Jeden z moich ulubionych kawałków z tej płyty. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>2.</strong> </span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">El Dorado – </b>tytułowa piosenka najnowszej trasy Ironów. Jako, iż jestem żelazną, Musową fanką, pierwsze dźwięki w głupi sposób skojarzyły mi się z metalową, ostrzejszą wersją <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Knight of Cydonii. </i>Utworek poprawny, ze wściekłym głosem Dickinsona. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"> <strong>3.</strong></span><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Mother of Mercy – </b>hmm… przyznam, że w tym utworze nie ma zbytnio, co opisywać. Jest taki… niewymagający pod względem melodii. Jeżeli by rozpatrywać kwestię tekstu, jak zwykle jest to sama poezja, i z każdym wersem nabieram większego szacunku dla Harrisa, ale nie zachwyca, ani się nie wyróżnia na tle pozostałych.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-family: Calibri;"><span><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>4. </strong></span><strong>Coming Home – </strong></span><span lang="EN-US" style="font-size: 12pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: EN-US;">ahh, refren, solówka, cudo <3 I tyle.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-family: Calibri;"><span lang="EN-US" style="font-size: 12pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: EN-US;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>5. </strong> </span></span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;">The Alchemist – </span></b><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;">Uwielbiam, kiedy w utworach jest miejsce dla solówek, bo wręcz kocham je, I właśnie w tym kawałku można usłyszeć świetne, gitarowe riffy. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>6. </strong></span><strong>Isle of Avalon – </strong>świetny, wybitny utwór. Co prawda bardzo długaśny, ale melodia, głos Bruce’a i przecudny tekst tworzą uroczą całość. Kawałek zaliczam do tych porywających, przy których mam ochotę skakać i zdradzić Muse. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>7.</strong> </span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">Starblind – </b>Iron Maiden nigdy nie tworzyło pod publikę. To widać po tym utworze, który jest sam w sobie niezwykły. Słucham i czuję w sobie tę poezję, liryczność utworu przy mocnych dźwiękach perkusji i gitar elektrycznych. Ujmujący kawałek. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>8. </strong></span><strong>The Talisman – </strong>przepiękna melodia, przepiękne słowa, przepiękna całość! Zdecydowanie najlepszy utwór na całej płycie i każdy koneser mocniejszych dźwięków musi koniecznie poznać to cudo.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>9. </strong></span></span></span><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><strong>The man who would be king – </strong>sam tytuł już intryguje: “mężczyzna, który chce być królem”. Myślę, że świetnie pasuje to stylu utworu, który jest śpiewaną opowieścią, czujemy, jakby Dickinson wcielał się w rolę bajarza, który ma po prostu mocniejszy głos. Podoba mi się pomysł, kolejna ambitna praca.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-tab-count: 1;"> <strong>10. </strong> </span><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">When the wild wind blows – </b>najlepszy utwór na równi z <i style="mso-bidi-font-style: normal;">The Talisman. </i>Co prawda utwór bardzo długi – prawie jedenaście minut, ale za to naprawdę niezwykły, a słowa prawie wprawiają w wzruszenie. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><span style="font-family: Calibri;"> Reasumując, nie bez powodu Iron Maiden nazywani są jednym z najwybitniejszych zespołów heavy-metalowych, i nie bez powodu mają miliony fanów. Ja ich fanką jeszcze się nazwać nie mogę, ale mam do nich wielki szacunek, dużo większy niż do Muse. Iron Maiden przez niemal trzy dekady ciągle dają o sobie znać i to świadczy o ich miłości do muzyki. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: -14.2pt;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"></div><div align="left"></div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-39086763219608076782011-03-30T04:51:00.000-07:002011-03-30T04:51:06.895-07:00The Good, the Bad and the Queen...<div style="text-align: justify;"> Dziś znów wyszukałam coś specjalnego, co od pierwszej nuty wręcz przyciągnęło mój słuch. Przyznam, że kompletnie nic nie wiem na temat wykonawcy i pierwszy raz zobaczyłam tą trochę długaśną, niewygodną nazwę. Oczywiście znów wyłapałam utwór poprzez <em>Skinsów, </em>przez co czuję, że już niedługo staną się moją wyrocznią muzyczną. Dla mnie klimat piosenki się kojarzy nieco z filmami typu <em>Ciekawy przypadek Benjamina Buttona. </em>Nie wiem, co Brad Pitt ma do tego, ale moje głupie skojarzenia musiały już ochrzcić ten utwór mianem "tych melancholijnych". Posłuchajcie:</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/lArp4CduRvI?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div><div style="text-align: justify;"><br />
</div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-11454936264187903142011-03-30T04:17:00.000-07:002011-03-30T04:17:46.076-07:00"Król Złodziei" - Cornelia Funke<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhw1UFlrY4NyJ0GOT4qrdeua-oaY8bbqatlpYxbCfNjqQScyg2IIompyVb8wmWK0iApVcmkb4eiyGM8vVK3Mu1yCS0QQ3FMLTNPlD2GJNooiM0dNibSBqYEdONijms2r6s8i8K8cjmaYaY/s1600/33995.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhw1UFlrY4NyJ0GOT4qrdeua-oaY8bbqatlpYxbCfNjqQScyg2IIompyVb8wmWK0iApVcmkb4eiyGM8vVK3Mu1yCS0QQ3FMLTNPlD2GJNooiM0dNibSBqYEdONijms2r6s8i8K8cjmaYaY/s320/33995.jpg" width="216" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Tytuł: </strong>Król Złodziei </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Oryginalny tytuł: </strong><em>Herr der Diebe</em></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Autor: </strong>Cornelia Funke</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Ilość stron: </strong>335</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Wydawnictwo: </strong>Egmont</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Dużo wymagałam od tej książki. Szukałam jej długi, długi czas, gdyż jest dzieło pióra wspaniałej pisarki Cornelii Funke, którą niektórzy mogą znać poprzez <em>Atramentową Trylogię. </em>Fabuła mnie nie odstraszała, ponieważ wiedziałam, że pani Funke ma niezwykły dar umiejętności pisarskich i umie przyciągnąć czytelnika. A opowiada mniej więcej o...</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Po śmierci matki dwunastoletni chłopak Prosper i jego pięcioletni brat Bo, stają się sierotami. Ich ciotka Estera Hartlieb chce zaadoptować młodszego chłopca, a starszego oddać do internatu. Chłopcy nie mogą się pogodzić z perspektywą rozłąki i jakimś cudem udaje im się uciec i tak z Berlina wędrują aż do Wenecji - miasta, o którym dużo wiedzieli z opowiadań matki. Niestety, życie bez opiekunów nie jest takie kolorowe i tylko z pomocą innych uciekinierów: dziewczynki Osy, chłopca Riccia, Moscki i tytułowego Króla Złodziei Scipia udaje im się przetrwać w Wenecji dłużej. A tymczasem zatrudniony przez Esterę detektyw ma za zadanie odszukać braci, lecz nieoczekiwanie następuje splot niezwykłych zdarzeń, które ostatecznie doprowadzą ich do Karuzeli Sióstr Miłosierdzia. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Cóż, choć książka zapowiadała się dobrze, bardzo się rozczarowałam. Nie wyszukałam tego charakterystycznego stylu pisania autorki. Myślę, że po prostu za późno się zabrałam za czytanie tego i kilka lat wcześniej byłabym zachwycona. Cornelia Funke utrzymuje nieco dziecięcy styl pisania, kierowany do nieco młodszych czytelników, choć nie zmienia to faktu, że książka umie wciągnąć. Są momenty, które potrafią chwytać za serce, ale jest pewien minus - fabuła jest baaardzo przewidywalna. Nie trzeba być wyrocznią, by stwierdzić, co się stanie w kolejnych rozdziałach i stwierdzam, że pomysł dobry, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Nie wiem, co to spowodowało - w końcu byłam zachwycona jej książkami i pisała ona cudnie, tak więc myślę, że jedenaście lat temu, kiedy została wydana ta książka, pani Funke nie wyrobiła jeszcze swoich umiejętności. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Nad fabułą nie ma co się dłużej zastanawiać, bo jest mało skomplikowana. Tak samo jak bohaterowie - autorka nie skupiała się za bardzo nad ich emocjami. Praktycznie nie byłam zbytnio do nich przywiązana, ale najbardziej polubiłam małego Bo. Teraz pozostaje mi kwestia zakończenia. Jak to się właściwie skończyło? Dobrze czy źle? Na pierwszy rzut oka bardziej sielankowego zakończenia być nie mogło, lecz tylko pozornie. Myślę, że ta książka ma jakieś drugie dno, jakiś drugi przekaz i nie jest skierowana tylko do dzieci. Tu nie chodzi o Wenecję, zaczarowaną karuzelę... Tu jest mowa o ulotności dzieciństwa, chęci zatrzymania go na dłużej. Występuje tu paradoks dotyczący dzieci i dorosłych, i właśnie chyba przez tę prawdę wyrobiłam pozytywne zdanie na temat <em>Króla Złodziei. </em></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Pozornie książka została napisana stylem, przyjmującym się dla linii wiekowej 9-11. Lecz jeżeli nie posiadacie młodszego rodzeństwa, miłującego książki, polecam samym się wgłębić w tą w miarę pozytywną powieść. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><br />
</div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-51858760669949364562011-03-29T12:36:00.000-07:002011-03-29T12:37:41.318-07:00"The Resistance" - Muse<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhUhG8UTBly1SZGghESE7M9Qr6EHYl-kxaEnTb9BZ-qZF2cwVDLeaVH9NXPV0PNhMiKq_MHtf0hJs0IDVhkBOOsMxO7eddX-_ypJDuW5ehlO-AYbvnFdopkti7R3iWWJxxCVVLqYIEEjA/s1600/AlbumArt_%257B792FAFCE-BD36-406F-A8D5-7B6213459BD5%257D_Large.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhUhG8UTBly1SZGghESE7M9Qr6EHYl-kxaEnTb9BZ-qZF2cwVDLeaVH9NXPV0PNhMiKq_MHtf0hJs0IDVhkBOOsMxO7eddX-_ypJDuW5ehlO-AYbvnFdopkti7R3iWWJxxCVVLqYIEEjA/s1600/AlbumArt_%257B792FAFCE-BD36-406F-A8D5-7B6213459BD5%257D_Large.jpg" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><strong>Tytuł płyty: </strong>The Resistance</div><div style="text-align: justify;"><strong>Wykonawca: </strong>Muse</div><div style="text-align: justify;"><strong>Ilość utworów: </strong>11<br />
<strong>Gatunek: </strong>Alterntive Rock, New Prog</div><div style="text-align: justify;"><strong>Członkowie: </strong>Matthew Bellamy, Dominic Howard, Christopher Wolstenholme</div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"> Mogę od razu napisać, że <em>Muse </em>to mój ulubiony zespół i jestem absolutną fanką tego trio, i żaden zespół jak do tej pory mnie tak nie zauroczył jak ten. Nie wiem, czy będę umiała obiektywnie ocenić to dzieło, ale uznałam, że jestem do tego zobowiązana. Precz z zasadami! Zaczynam recenzję ich najnowszej, piątej płyty. Dlaczego? Tak mi akurat pasuje, to jest moja pierwsza ich płyta, z którą miałam doczynienia, tak więc zapoznajcie się z <em>The Resistance. </em><br />
<em> </em><strong>1. Uprising - </strong>singiel rozpoczynający płytę jest również utworem, dzięki któremu zaczęła się moja przygoda z tym zespołem. Myślę, że to bardzo pozytywny, rockowy kawałek, który świetnie rozpoczyna <em>The Resistance </em>i jest rozpoznawczym utworem dla najnowszej płyty Muse.<br />
<strong>2. Resistance - </strong>tytułowa piosenka albumu. Jedyne, co mogę napisać to magiczna... Ujmujący początek, chórki Chrisa i głos Matta świetnie się uzupełniają. To jest taki rodzaj utworu, który wręcz przyciąga do siebie słuchacza, zostawiając go przy sobie na dłużej. <br />
<strong>3. Undisclosed Desires - </strong>dla fanów Muse ta piosenka jest pewnie dużym zaskoczeniem... i raczej nie w tym dobrym sensie. Kiedy pierwszy raz usłyszałam UD, pomyślałam:"O nie, nie, coś tu nie tak". Niestety, zamiast rocku wyczuwa się minimalną dawkę popu - minimalną, ale wyczuwa. Piosenka budzi kontrowersyjne zdania fanów. Początkowo nie ujmuje, plusuje dopiero przy bliższym poznaniu.<br />
<strong>4. United States of Euroasia - </strong>usłyszałam od pewnej osoby, że ten utwór jest strasznie podobny brzmieniowo do <em>Queenu. </em>Chyba nie zaprzeczę, bo faktycznie mamy tu spokojne, melancholijne brzmienie z dużą ilością fortepianu, lecz Muse nie wypadają przy tym z rytmu. Wszystko tworzy idealną całość.<br />
<strong>5. Guiding Light - </strong>tradycyjnie na każdej płycie musi znaleźć jakiś wolniejszy kawałek. Na <em>The Resistance </em>jest ich wiele i to jeden z nich. Nie wywyższa się na tle innych, ale jest bardzo ładnym, wolnym utworem z gitarową solówką. <br />
<strong>6. Unnatural Selection - </strong>ach... właśnie ta piosenka tak bardzo kojarzy mi się z czwartym albumem grupy. Mocniejsze brzmienie, tekst dotyczący spraw politycznych, wszystko pasuje! Energiczny kawałek, przy którym można się unieść.<br />
<strong>7. Mk Ultra - </strong>czasem się zastanawiam, co Muse mają na myśli, wybierając tytuły piosenek. Siódmia piosenka jest jedną z moich ulubionych na tej płycie. Świetne, musowskie brzmienie z wspaniałym refrenem, i to właśnie ta część mnie najbardziej zauroczyła. Przykład typowej piosenki brytyjskiego trio.<br />
<strong>8. I belong to you - </strong>ciężko mi ocenić ten utwór... <em>I belong to you </em>zostało "sprzedane" dla filmu <em>Księżyc w nowiu, </em>ale piosenka i tak jest fenomelna w każdym swoim brzmieniu. Dojrzałe, podchodzące pod klasykę dźwięki z głosem Matta. Wspaniałe połączenie, zwłaszcza, że możemy usłyszeć część śpiewaną w języku francuskim. <br />
<strong>9. Exogenesis: symphony part 1 ( overture ) - </strong>sama nazwa wskazuje coś niezwykle poważnego. I tak jest, trzyczęściowy utwór to duża dawka orkiestry symfonicznej z lekkim pobrzmiewaniem gitary i delikatnym głosem Matta. Skupia się tu na samej muzyce. Piękne, lecz w dojrzałym stylu.<br />
<strong>10. Exogenesis: symphony part 2 ( Cross Pollination ) - </strong>chyba moja ulubiona część <em>Exogenesis. </em>Tutaj, prócz symfonii, znajduje się więcej miejsca dla perkusji, gitar i silniejszego głosu Matta, jednak nadal jest trzymany klasyczny klimat.<br />
<strong>11. Exogenesis: symhony part 3 ( Redemtion ) - </strong>idealne zakończenie całej płyty. Według tekstu, można się domyślić, że chodzi o rozpoczęcie nowego rozdziału, o rozpoczęcie wszystkiego od początku. Czy to jest aluzja do kolejnej płyty...?<br />
Powinniście koniecznie się zapoznać z tą płytą. Jak nie poprzez płytę CD, to w wersji wirtualnej, ale uwierzcie, że płyta, jak sam zespół, jest cudowna!<br />
<br />
<br />
<br />
</div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-28831322322500012142011-03-27T12:44:00.000-07:002011-03-27T12:44:56.126-07:00"Jak zostać królem" Tom Hooper<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOqBHcbFEn_AI57jhxBhyP9_0y96ludEvViJhDwgFLHtFMVc92wQApgdEZ5yFtQL9N5TNRckCwzowCas0nMvhJu6dJl41BDxENIYA5InieA7omsbIi7hHRj9uOTBbiz1FUwzjSEMd3Ri0/s1600/7354200_3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOqBHcbFEn_AI57jhxBhyP9_0y96ludEvViJhDwgFLHtFMVc92wQApgdEZ5yFtQL9N5TNRckCwzowCas0nMvhJu6dJl41BDxENIYA5InieA7omsbIi7hHRj9uOTBbiz1FUwzjSEMd3Ri0/s320/7354200_3.jpg" width="232" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Tytuł: </strong>Jak zostać królem</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Oryginalny tytuł: </strong>King's Speech</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Reżyseria: </strong>Tom Hooper</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Scenariusz: </strong>David Seidler</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Gatunek: </strong>biograficzny, dramat historyczny</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Występują: </strong>Colin Firth, Geoffrey Rush, Helena Bonham Carter</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Produkcję tą obejrzałam oczywiście w kinie. Spodziewałam się naprawdę porządnego filmu, skoro zdobył aż tyle Oskarów - to przecież do czegoś zobowiązuje. No i po wszystkim stwierdziłam, że... mam mieszane uczucia. Ale o tym później. Zacznę najpierw o fabule, a jest ona niezła. Ekranizacja opowiada o księciu Abercie, który ma problem z jąkaniem się. W jego "zawodzie" sprawia mu to duży kłopot i książę chce jak najszybciej wyleczyć się ze swojej wady. W tym celu szuka wszelkich lekarzy, którzy mogliby mu pomóc. Niestety, żaden nie skutkuje. W końcu, po pewnym czasie, jego żona Elżbieta znajduje kolejny adres człowieka, który zna się na tego typu sprawach. Okazuje się, że jego metody są nieco niekonwencjonalne, zwłaszcza dla kogoś z rodziny królewskiej. Sprawę komplikuje fakt, że po śmierci ojca, jego brat - prawowity dziedzic, król Edward VIII poddał się abdykacji. Teraz to właśnie Albert ma zostać królem. I co z tego ma wyniknąć...?</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> No właśnie. I na tym pytaniu zdecydowałam się zakończyć fabułę, aby bardziej zaciekawić potencjalnych widzów. Zastanawiałam się, jak ocenić ten film i zdecydowałam, że zacznę od gry aktorów. Wielkie brawa dla Colina Firtha, który niezwykle realnie odegrał jąkającego się człowieka, choć z tego co się dowiedziałam, sam "jąkałą" nie był i nie jest. Klimat filmu ogólnie był "arystokracki", a przynajmniej odebrałam takie wrażenie. Podobały mi się na pewno wątki historyczne, choć trudno tu inaczej, skoro jest to niemalże film biograficzny. Zwłaszcza uśmiechałam się na widok prawdziwych, historycznych materiałów, fragmentów transmisji, które naprawdę były puszczane. </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Przy tej ekranizacji raczej nie znajdzie się nudy, ale raczej wzruszenia, czy jakichś intensywnych emocji też nie. Czasem są jakieś zabawne momenty, ale nie takie, przy których człowiek wybucha niekontrolowanym śmiechem. Uznaję, że ten, kto interesuje się monarchą, Anglią, czy sztuką logopedii potraktuje bardziej do siebie to dzieło. Poza tym, ze stron technicznych mogę pochwalić scenografię i kostiumy. Naprawdę czuć ten angielski klimat. Scenariusz poprawny, cudów się nie znajdzie.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Ogólnie produkcja jest dobra, bardzo dobra, lecz nie wiem, czy zasługuje na tyle Oskarów... W sumie to dla mnie zachwytów nie ma, może tylko ładne przedstawienie Anglii, historii, czy tego, że raz pada tam nawet słowo "Polska", co mnie, jako rodowitą mieszkankę tego kraju, nieźle pokrzepiło. Kinomaniacy powinni zapoznać się z tą ekranizacją, ale mogę szczerze napisać, że widziałam lepsze, oskarowe produkcje. </div><div style="text-align: justify;"></div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-18239135435240341142011-03-26T05:38:00.000-07:002011-03-26T05:38:32.968-07:00"Come pick me up" Ryan Adams W tej dzisiejszy, wiosenny lecz deszczowy dzień, przygotowałam pewien utwór godny większej uwagi. Jak sam tytuł mówi, będzie to Ryan Adams, pochodzący z Północnej Karoliny, a dokładniej z Jacksonville. Piosenkarz jest znany głównie z grania alt-country i rocka. <br />
Piosenkę "wyczaiłam" poprzez młodzieżowy serial <em>Skins, </em>który posiada niezwykłą ścieżkę dźwiękową. Oto możemy przysłuchać się świetnemu wokalowi Ryana i dziękować producentom <em>Skinsów </em>za wplątanie piosenki do serialu. Tak więc tym, którym jeszcze nie obił się o uszy Adams, proszę bardzo:<br />
<br />
<div style="text-align: center;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/kM0mjukDGRw?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div><div style="text-align: center;"><br />
</div><div style="text-align: center;"><br />
</div><div align="right"><span style="font-size: large;">ENJOY!</span></div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-5048880063383060922011-03-26T03:28:00.000-07:002011-03-26T03:30:38.391-07:00"Wampir Lestat" - Anne Rice<img border="0" height="320" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjlLllcg7LE-ZBqL9CddJZ8QIbqntlAlt5STGLUrAoR3sKlB1QWqPWUjdjfM66IkHooM_bTEpoA-JmyAOYnSfRT31LF4IcXYgN5AdfbVtF2bs0tTfvQgOcpv0MR1jMKQyLahb5UzWUYMv0/s320/wampir-lestat-rice-anne-33751.jpg" width="200" /><br />
<br />
<div align="left"><br />
<strong>Tytuł: </strong>Wampir Lestat</div><div align="left"><strong>Oryginalny tytuł: </strong>the Vampire Lestat</div><div align="left"><strong>Autor: </strong>Anne Rice</div><div align="left"><strong>Ilość stron: </strong>648</div><div align="left"><strong>Wydawnictwo: </strong>Rebis</div><div align="left"><br />
</div><div style="text-align: justify;"> Po przeczytaniu pierwszej części tej niezwykłej serii, byłam na tyle ciekawa kolejnych, że od razu skusiłam się na to dzieło. I tu pewne zaskoczenie: nie ma żadnego dziennikarza, efektownego rozpoczęcia powieści. Jest tylko Lestat. Przedstawiajac się, otwarcie nam mówi, że chce wgłębić nas - czytelników - w jego kilkuset-letnie życie. Początkowo miałam mieszane uczucia: w końcu co tu jeszcze można dodać? To samo z perpektywy Lestata? A właśnie nie, nie, okazuje się, że pan de Lioncourt ma o wiele ciekawsze wspomnienia niż postać z poprzedniej części...</div><div style="text-align: justify;"> Zaczynając od fabuły, jak można wywnioskować z tytułu, jest ona całkowicie poświęcona Lestatowi. Wgłębia nas w jego ludzkie życie, romans z człowiekiem Nicholasem, przemianę, paryskie życie, a potem coraz mroczniejsze aspekty wiecznej egzystencji. I tyle o fabule, bo proszę uwierzyć, na pierwszy rzut oka do skomplikowanych nie należy. Lecz tylko na pierwszy rzut oka, gdyż od razu uprzedzam - to jest dosyć trudna książka, zarówno pod względem opisowym, mentalnym. Dlatego niektórych może nudzić, zwłaszcza pierwsze sto stron, ale niezłomnych czytelników nie powinna przerażać ilość stron, bo niemal każda umie oczarować. Wgłębiwszy się w życie Lestata od razu go niemalże pokochałam. Może i Anne Rice przedstawiła nieco jego płytkość, egoistyczność, ale z dużą domieszką miłości, załamania wewnętrznego i tych rozmyślań na temat sensu życia. I oto w tym chodzi, a te wszystkie zdarzenia - spotkanie Magnusa, Mariusza, życie z Gabrielą, poznanie tajemnicy o Akaszy i Enkilu - są ważne tylko ze względu fabuły. </div><div style="text-align: justify;"> Od razu, będąc przy Akaszy i Enkilu, którzy właściwie są podłożem następnej części z serii Anne Rice, stwierdzić mogę, że jest to niezwykle oryginalny pomysł. W końcu wampiry mogą kojarzyć się ze starożytnością, piramidami, odległymi czasami, a nie tylko z Pensylwanią i zamkami. Autorka wyraźnie wszystko dokładnie dopracowała, bo wszystko ładnie łączy się w całość. Żadnych niedociągnięć, niedopowiedzeń. </div><div style="text-align: justify;"> Najbardziej spodobało mi się nawiązanie Lestata ze współczesnością - ukazanie kawałka życia z lat 80-tych XX w., czyli czasu, kiedy jest wielką rockową gwiazdą. Jego koncert cudownie uwiecznił całą, długą, tajemniczą powieść i zakończenie to sprawiło, że kompletnie oszalałam na punkcie Lestata, wspominając też o tym jak bardzo się wzruszyłam na epilogu. </div><div style="text-align: justify;"> Powieść bardzo długa, niemiłosiernie się ciągnąca, ale ten, kto dobrnie do końca, dostanie miłą niespodziankę w postaci cudownego zakończenia. Anne Rice jest cudowną pisarką i zachęcam do zapoznania się z jej twórczością. </div><div style="text-align: justify;"></div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-5724168400010781017.post-16138063026522106812011-03-25T14:24:00.000-07:002011-03-25T14:38:36.456-07:001."Wywiad z wampirem" - Anne Rice<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEij8cUVM44ky8sSHYTKZk9JFfzw-s1o4NPvyjZXzHF5cIEMkGlwUiLE6r7-lPnwLQuyH-El6t4JTCuInyBupKL1H_aMhzN_ySoT3n0-eJDsHohBNwKrdkLjeOc4dkhsKxxLjd364JHJnvU/s1600/Wywiad-z-wampirem-Kroniki-wampirow-tom-1_Anne-Rice%252Cimages_big%252C4%252C83-7301-686-4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" r6="true" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEij8cUVM44ky8sSHYTKZk9JFfzw-s1o4NPvyjZXzHF5cIEMkGlwUiLE6r7-lPnwLQuyH-El6t4JTCuInyBupKL1H_aMhzN_ySoT3n0-eJDsHohBNwKrdkLjeOc4dkhsKxxLjd364JHJnvU/s320/Wywiad-z-wampirem-Kroniki-wampirow-tom-1_Anne-Rice%252Cimages_big%252C4%252C83-7301-686-4.jpg" width="204" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Tytuł: </strong>"Wywiad z wampirem"</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Oryginalny tytuł: </strong><em>Interview with the vampire</em></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Autor: </strong>Anne Rice</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Ilość stron: </strong>400</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><strong>Wydawnictwo: </strong>Rebis</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Klasyka nad klasykami literatury grozy. Każdemu musiał choć obić się o uszy ten tytuł, nieważne czy przez film, czy książkę. Mogłabym napisać o bezbłędnej grze aktorskiej Brada Pitta i Toma Cruise'a, ale zdecydowałam, że Anne Rice zasługuje na większe oklaski.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Zacznę jednak od fabuły. Ogólnie wydaje się być ona prosta. Opowieść o dwusetletnim, zagubionym wampirze Lousie, który po długim trwaniu swej wiecznej egzystencji postanawia podzielić się swymi doświadczeniami życiowymi ze zwykłym, ludzkim dziennikarzem. Opisuje wszystko, począwszy od swoich ludzkich lat, poznaniu intrygującego wampira Lestata, a skończywszy na dramatycznej miłości do kobiety zamkniętej w ciele dziecka - Claudii. Potencjalnie ktoś może powiedzieć, że to sentymentalna obyczajówka wzmożona paranormalnymi elementami. Kryje się tam szczypta prawdy, ale myślę, że Anne Rice miała na myśli coś więcej. Urzeka sam styl pisania autora, a bardzo szanuję osoby, które potrafią oczarować czytelnika samymi słowami, nie fabułą. Większość osób nie przepada za ciągnącymi się opisami, które zdają się tylko przedłużać akcję książki. Takie opisy zawarte w tym dziele, o dziwo, nie nudzą, a wręcz przeciwnie utrzymują ten gotycki klimat. Tutaj autor nie skupia się na opisywaniu scen grozy - bo takich niewiele się znajdzie, naprawdę - ale na opisywaniu uczuć, emocji, które czasem są nieco skomplikowane, a które zdajemu się rozumieć. A mimo wszystko gotycki klimat nadal jest utrzymany.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Mam taką tendencję, że zawsze czuję więź do postaci, i zawsze muszę mieć swojego faworyta. Jeśli chodzi o mnie był nim bezwarunkowo Lestat de Lioncurt, którego wręcz pokochałam w drugiej części. Ale nie będę się oddalać od tematu, na drugą część przyjdzie czas. Lestat jest najbardziej nieszablonową postacią. Jest dwulicowy, jak każdy człowiek, i jest najbardziej... ludzki? Nie jest ideałem, u niego nie ma rozróżnienia: dobro, zło. Jest pogubiony, jak każdy z nas. Co prawda można to wyczytać między wierszami, gdyż opisywana z perspektywy Louise'a powieść, nie zawsze ukazywała obiektywne wrażenie, często było one przesiąknięte emocjami głównego bohatera. Co prawda jedno może pogubić czytelnika: uczucia bohaterów czasem zdają się być zbyt... proste. Ledwo kogoś poznają, już twierdzą, że tę osobę kochają. Cóż, nie jestem wampirem i nie wiem, jak reagują na swoje życie uczuciowe, ale ja osobiście nie wyznaję miłości każdej osobie, którą spotkam na ulicy, lub z którą zamienię słowo. Ale uznałam, że to chyba taki urok tej książki. Anne Rice umie wprawić cztelnika w filmowy (?) nastrój. Przerywniki w postaci wymiany zdań dziennikarza i Louise'a pozytywnie dezorientują czytelnika, robiąc dzieło bardziej niekonwencjonalnym.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"> Osobiście jestem definitywnie zauroczona twórczością tej pisarki, gdyż wyróżnia się samym stylem i klimatem. Jedyne co mogę napisać, to polecam. Głębszą ocenę pozostawiam wam.</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: right;"><span style="font-size: x-large;">Enjoy! </span></div>soulmatehttp://www.blogger.com/profile/02363773385539602520noreply@blogger.com0